niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 1.

Bilauta: Jejku, nie spodziewałam się, że tak dobrze przyjmiecie to opowiadanie, a jak na razie jestem wam naprawdę wdzięczna za to, że tak się udzielacie. Daliście mi motywację do tego, bym rozpoczęła tego bloga na dobre i taki mam zamiar. Od teraz współtworzyć ze mną będzie Rine, którą możecie znać z Undead. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie owocna, a opowiadanie wam się spodoba.
Rine: Dzień dobry! Mam zaszczyt, że mogę pisać to opowiadanie wraz z Bilautą. Myślę, że wyjdzie nam z tego coś naprawdę fajnego, bo mamy na to pomysł, a jeśli tylko dogadamy się w sprawie wykonania... będzie dobrze. Oby tylko wam się spodobało! Teraz przedstawiamy pierwszy rozdział, nad którym pracowałyśmy wspólnie bite trzy godziny wczoraj po południu. Docencie to! Haha. 
***
Wakacje nie zaczęły się najlepiej dla Clary Gray. Drugi rok liceum niby ukończyła z wyróżnieniem, osiemnaste urodziny również wspominała miło. Cóż, wspominała na tyle, na ile była w stanie, gdyż druga połowa przyjęcia była jedynie niewyraźnymi migawkami. Wtedy pierwszy raz sięgnęła po alkohol i już następnego dnia z ogromnym bólem głowy obiecywała sobie, że nigdy więcej tego nie zrobi. Dlaczego więc nie mogła stwierdzić, że początek wakacji jest dobry? Ponieważ potrzebowała pracy, a nigdzie nie mogła znaleźć nic, co odpowiadałoby jej kompetencjom. W jednej z gazet znalazła ogłoszenie o pomocy w domu starców i pomyślała, że może to być dobra opcja, jednak nie chcieli jej przyjąć tłumacząc, że ma zbyt małe doświadczenie, a starcy potrzebują fachowej opieki. Poza tym widziała ogłoszenia o zatrudnieniu kogoś do skręcania długopisów, praca jako konsultantka w firmie z kosmetykami. Jednak nie widziała się w takiej roli. Po kolejnej nieudanej rozmowie wróciła do domu podminowana. Czteroletni bratanek Tim powitał ją okrzykiem entuzjazmu, jej humor więc nieco się poprawił, ale niewiele. Podniosła chłopca w górę i weszła wraz z nim do salonu, gdzie znajdowała się wysoka, elegancko ubrana kobieta o surowym wyrazie twarzy. Spojrzała na Clary i uśmiechnęła się lekko.
– W dalszym ciągu nic nie ma? – spytała, jednak nie oczekiwała odpowiedzi. Mina Clary mówiła sama za siebie. – To nawet dobrze. Ponieważ mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia – stwierdziła. Dziewczyna uniosła brwi ku górze i spojrzała na swoją ciocię, która nigdy nie była dla niej przesadnie miła, a teraz zachowywała się nieco inaczej.
Od śmierci rodziców Clary nie miała swojego miejsca na świecie. Wujostwo przyjęło ją, gdyż nie mieli wyjścia. Była to bogata i szanowana rodzina, natomiast rodzice Clary nigdy nie chwalili się tym, co mieli, co państwo Branwell uważało za totalną głupotę. Maryse Branwell, ciocia Clarissy, postanowiła, że skoro już muszą się nią zajmować, chce, aby nastolatka jakoś przysłużyła się rodzinie. Tylko czekała, aż ta skończy swoje osiemnaście lat. Stało się to niedawno, więc wszystko szło zgodnie z planem.
– Czyżby? Chętnie wysłucham. Już mam dość chodzenia do zwariowanych pracodawców i byłabym zachwycona, gdybym znalazła cokolwiek – odpowiedziała rudowłosa, po czym postawiła małego Tim'a na ziemi i pozwoliła mu pobiec do ogrodu, by tam się pobawił. Sama zaś usiadła na przeciwko ciotki i spojrzała na nią swoimi zielonymi oczami, pełnymi szczerego zainteresowania. Maryse zawsze to denerwowało. Clary posiadała duże oczy dziecka, po swojej mamie. Kryło się w nich coś, co niepokoiło panią Branwell. Uważała, iż Clarissa jest zbyt pełna życia. Gdy była w jej wieku, dziewczęta zachowywały się skromnie i nie odsłaniały zbyt dużo ciała. Teraz Clary miała na sobie zwiewną, bladoróżową sukienkę i wciąż się uśmiechała, lustrując ją wzrokiem.
– Otóż chodzi o to, że miesiąc temu na drugi koniec miasta wprowadziła się bardzo zamożna rodzina. Ponoć przyjechali do nas aż z Indii. Szukają kogoś, kto zajmie się ich trzyletnią córką, podczas gdy oni będą w podróży biznesowej. Jak na razie czas pracy wynosi trzy tygodnie, o ile się nie przeciągnie. Miałabyś tam mieszkać i po prostu zajmować się dzieckiem, tak jak robisz to z Tim'em. A dodatkowo płaciliby ci za to. Miałabyś do dyspozycji całą rezydencję i wszystko, co się w niej znajduje – mówiła Maryse, a Clary z łatwością zauważyła, że ciotka robi wszystko, byle tylko pozbyć się jej z domu. Aczkolwiek z drugiej strony oferta wydawała się kusząca. Clary miała spore doświadczenie z dziećmi, często zajmowała się Tim'em. Poza tym rodzina pochodziła z Indii, Clarissa miała więc nadzieję, że nauczy się czegoś ciekawego, gdyż ten kraj od zawsze ją fascynował.
– No dobrze, nie widzę problemu. A dzwoniłaś już do nich? – spytała, wzruszając ramionami i podnosząc ze stolika jabłko, które następnie ugryzła.
– Owszem. Za pół godziny masz się u nich zjawić – oznajmiła Maryse, po czym podała dziewczynie karteczkę, na której zapisany był adres, pod który miała się udać. Clary wzięła go do ręki i wyszła z pokoju, żeby się przygotować. Nie wiedziała, czy dostanie tę pracę, więc nie brała żadnych rzeczy, a jedynie niewielką torebkę ze swoimi papierami, na wszelki wypadek. Następnie szybko wyszła z domu i skierowała się słonecznymi ulicami Los Angeles pod odpowiedni adres.
Dom, jak się spodziewała, zrobił na niej ogromne wrażenie. Wielka posiadłość o kremowych ścianach i ciemnych dachówkach, ogrodzona drewnianym idealnie pomalowany płotem. Kamienna dróżka, prowadząca do drzwi wejściowych, otoczona była przeróżnymi kwiatami. Za domem rozciągał się długi ogród i basen. Rudowłosa niepewnie przeszła pod dębowe drzwi i zapukała w nie. Po chwili otworzył jej wysoki, dobrze zbudowany i szeroko uśmiechnięty mężczyzna, około czterdziestki. Miał na sobie garnitur, jakby właśnie szykował się do wyjścia.
– Och, witaj, moja droga. Na imię mi Vasel. Ty musisz być Clarissa – odezwał się uprzejmym tonem, przepuszczając ją w drzwiach i zamykając je za nimi. Dziewczyna spojrzała na niego i odwzajemniła uśmiech.
– Clary, po prostu Clary – odpowiedziała, przeczesując ręką włosy i rozglądając się po gustownie urządzonym wnętrzu. Było zarówno nowocześnie, jak i staromodnie. W salonie znajdował się plazmowy telewizor, ale również kominek. Wszystko wyglądało aż zbyt ładnie, jak na gust Clary. Nie pasowała do tego otoczenia i doskonale o tym wiedziała. Ale przecież nie miała się tu wprowadzać, tylko przez jakiś czas pomieszkiwać, opiekując się dzieckiem właścicieli. Co ją to obchodziło?
– Dobrze, Clary. Więc ja i moja żona musimy wyjechać w interesach. Nie wiemy dokładnie ile to potrwa, ale szacujemy około trzy tygodnie. Podczas naszej nieobecności do twoich obowiązków należałoby zajmowanie się nasza córką, Randi, oraz zwierzętami, które tutaj mamy. Poza tym zapewniamy nocleg, oraz jedzenie i wszystko, czego potrzebujesz. Gotówka na potrzeby związane z dzieckiem i pupilami oczywiście będzie ci pozostawiona, chociaż co kilka dni będzie odwiedzał cię nasz dobry przyjaciel, by zobaczyć jak ci idzie i w razie czego pomóc. Jakiekolwiek pytania? – spytał, a dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona.
– To znaczy, że już dostałam tę pracę? Nie sprawdzi pan moich kwalifikacji?
W zasadzie Clary sama nie wiedziała po co o to pytała. Skoro dostała pracę, powinna się cieszyć. Spędzenie trzech tygodni w tak luksusowym miejscu było dla niej cudowną perspektywą na wakacje. A ona jeszcze narzekała. Ale nie chciała, by później mieli do niej jakiekolwiek pretensje.
– A dlaczego miałbym? Wygląda mi pani na odpowiedzialną osobę, poza tym myślę, że jesteś sympatyczna. Randi na pewno cię polubi, z resztą Hiranya również. Nie widzę problemu.
Mężczyzna był wyraźnie zaskoczony. Jakby nigdy wcześniej nie musiał robić niczego podobnego. Nastolatce wydało się to dziwne, aczkolwiek nie chciała kwestionować słów swojego pracodawcy już pierwszego dnia.
– Kto to Hiranya? – spytała po chwili, unosząc brwi ku górze i rozglądając się w nadziei, iż zobaczy owe zwierzę, o którym mówił pan Vasel. Jednak niczego nie dostrzegła, a chwilę później w salonie pojawiła się piękna hinduska kobieta, ubrana w żółte sari. Clary mimowolnie się uśmiechnęła, lustrując ją wzrokiem od stóp do głów. Kruczoczarne włosy, ciemna karnacja. Była śliczna, tak samo jak mała dziewczynka, którą trzymała na rękach.
– Hiranyę poznasz później. To nasza księżniczka, Randi – odparł Vasel, biorąc córeczkę od żony, a następnie podał ją Clarissie, która ostrożnie podtrzymała dziewczynkę. – Widzę, że nie wzięłaś ze sobą żadnych ubrań...
– Możesz pożyczyć ubrania, znajdujące się w sypialni gościnnej na górze, nie ma problemu – przerwała mu żona. Uśmiechnęła się w stronę nastolatki, po czym przeszła obok, kierując się do wyjścia. – Czuj się jak u siebie w domu. W razie jakichkolwiek problemów, dzwoń. Wszystkie numery znajdują się w kuchni. Powodzenia, uważaj na Hiraynę, to niemiły kotek – powiedziała z taką czułością, że przed oczami Clary pojawił się obraz malutkiego puchatego kociaka, wylegującego się na kanapie. Przytuliła do siebie mocniej małą, śpiącą Randi i odprowadziła właścicieli domu do wyjścia.
Namaste – rzekł mężczyzna i oboje zniknęli za drzwiami, a Clary została sama w tym ogromnym domu. No, niezupełnie sama. Miała Randi i kota państwa Roshan, którego nigdzie nie było.
Clarissa weszła schodami na górę, rozglądając się po domu. Zaniosła małą Randi do jej pokoju i ułożyła ją w kojcu, po czym zasłoniła okna i wyszła, przymykając drzwi, by dziewczynce nic nie przeszkadzało w śnie. Było już późne popołudnie, nic dziwnego, że była zmęczona. Clary sama nie czuła się najlepiej. Jednak zadzwoniła jeszcze do Maryse, by powiedzieć jej, że dostała pracę i prawdopodobnie nie prędko pojawi się z powrotem w domu. Zastanawiała się, czy te trzy tygodnie przyniosą jej coś nowego, czy może będą wyglądały całkiem zwyczajnie. Każdy dzień taki sam. Pobudka rano, zajmowanie się dzieckiem, sprzątanie domu, typowe obowiązki. Musiała bardzo uważać, żeby czegoś nie zepsuć. I to nawet nie ze względu na to, że musiałaby odkupić rzeczy, na które na pewno nie byłoby jej stać. Chodziło o sam ich wygląd i wartość sentymentalną dla domowników. Uważała, że wszystko co się tutaj znajduje – od zdjęć oprawionych w ramki, po porcelanowe figurki bożków – jest wprost przepiękne.
Powoli skierowała się do sypialni gościnnej, która znajdowała się na końcu długiego korytarza. Weszła do środka i rozejrzała się po dużym pokoju. Pod ścianą stało łoże małżeńskie z baldachimem, obok znajdowała się komoda. Po przeciwnej stronie swoje miejsce miała toaletka, a zaraz przy niej były drzwi do łazienki. Północną ścianę zastępowało olbrzymie okno z drzwiami na balkon. Clary podeszła do dużych rozmiarów szafy i otworzyła ją. W środku znajdowały się przeróżne stroje. Zwyczajne t-shirty, spodnie. Ale były również piękne suknie, zrobione z jedwabiu, sari, halki, piżamy. Zielonooka zabrała z górnej półki zwiewną koszulkę i szorty, po czym przeszła do łazienki, gdzie wzięła szybki prysznic. Następnie przesuszyła włosy ręcznikiem i zajrzała do pokoju Randi. Dziewczynka wciąż mocno spała, z rączką ułożoną pod głową.
Clarissa postanowiła, że poszuka kota państwa Roshan, żeby go nakarmić. Próbowała zwabić go na wszelkie sposoby, ale zwierzę nie chciało się pokazać. Po chwili dziewczyna usłyszała głośny pomruk, dochodzący z piętra niżej. Wzdrygnęła się i otworzyła szeroko oczy, rozglądając się dookoła. Mały kotek na pewno nie wydałby takiego dźwięku. Zaniepokojona zaczęła schodzić w miejsce, w którym powinna być piwnica. Jednak szybko zorientowała się, że coś jest nie tak. Na samym końcu schodów znajdowała się solidna, metalowa krata, której nie sposób było ruszyć. Jedynie w jej dolnej części była niewielka bramka, którą można było przesunąć do góry, jeśli miało się klucz do kłódki. Zapewne na jedzenie. Ale co takiego tutaj trzymali? Clarissa niepewnym krokiem zbliżyła się do kraty i próbowała dostrzec coś w otaczającej ją ciemności. To nie wyglądało jak piwnica, a coś, co było za kratą to na pewno nie mały kotek. W końcu rudowłosa odnalazła przycisk i nacisnęła go w nadziei, iż jest to włącznik światła. I rzeczywiście był, lecz Clary szybko pożałowała, że zdecydowała się to zrobić. Lampy rozbłysły, ukazując wnętrze pomieszczenia. Wyglądało to na klatkę dla dużego zwierzęcia. A z jej rogu wpatrywała się w nią para wielkich, błękitnych oczu. Strach sparaliżował każdy mięsień jej ciała, mimo iż podświadomość mówiła, że krata chroni ją przed tym, co się tam znajduje.
– T...ty..tygrys... – wyjąkała, po czym zasłoniła usta dłonią, robiąc krok w tył. Zapomniała, że znajduje się na schodach i runęła na plecy, uderzając w kanty stopni. Nie odrywała wzroku od ogromnego, białego tygrysa, znajdującego się na przeciwległym końcu klatki. Siedział nieruchomo i również na nią patrzył, przekrzywiając lekko głowę w bok, jakby był nią zaciekawiony. Leniwie ziewnął, a Clary zobaczyła dwa rzędy ostrych jak brzytwy kłów. Wydała z siebie cichy pisk, nie mogąc się poruszyć. Była przestraszona, ale i zafascynowana zarazem. Wcześniej miała okazję widywać takie zwierzęta tylko na ekranie telewizora. A teraz tygrys był na wyciągnięcie ręki i Clary z trudem powstrzymała się od zrobienia tego.
Dlaczego nikt, do cholery jasnej, nie powiedział mi, że tu będzie tygrys? Czy oni w ogóle mają na niego pozwolenie? O takich rzeczach powinnam wiedzieć, skoro mam tutaj mieszkać. 
Myśli Clary kręciły się z zawrotną prędkością, natomiast zwierzę zbliżało się w jej stronę. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Ten tygrys, tak straszny i dziki, zarazem był najpiękniejszą istotą, jaką w życiu widziała. Clary usiadła prosto, starając się nie okazywać strachu, gdyż wiedziała, że zwierzęta mogą to wyczuć. A gdy zobaczyła w jego oczach niewyobrażalny ból, już wiedziała, że nie chce krzyczeć. Że nie chce przed nim uciekać. Bo jedyną krzywdę mogła wyrządzić ona jemu, a nie na odwrót...

*Namaste – do widzenia.

Obserwatorzy